wtorek, 14 lutego 2012

Chiny part 9

Jak już jesteśmy w Yichang to obowiązkowy jest spływ po Jangcy i zobaczenie słynnej tamy trzech przełomów. Chociaż pogoda niekoniecznie nam dopisała, bo było dość mgliście i dość zimno.

Dostaliśmy identyfikatory i weszliśmy na pokład naszego statku wycieczkowego, gdzie mieliśmy najlepszy stolik na samym przodzie, ale to tylko dlatego, że ciocia Yin'a pracowała w firmie organizującej te wycieczki.
Trzeba przyznać, że ruch na Jangcy jest całkiem duży i praktycznie cały czas mamy w zasięgu wzroku inne statki, czy to towarowe, czy wycieczkowe.

Cwani Chińczycy myją samochody w rzece.

Przeprawa przez tamę - w porównaniu do tamy trzech przełomów była malutka, ale i tak jak dla mnie całkiem spora ;)

Potem widoki były już tylko ładniejsze!

 Mimo mglistej pogody, góry zapierały dech w piersiach.

 A tutaj rozrywka dla tych co wolą nie wychodzić na zewnątrz - staff tańczy i zabawia wycieczkowiczów.


Potem przesiadamy się w autokar, który zawozi nas na teren największej na świecie tamy.




Na koniec, zamiast napawać się widokiem tej monstrualnej budowli, bawiliśmy się przy skaczących fontannach :D

środa, 8 lutego 2012

Chiny part 8

Po długiej podróży pociągiem, późnym wieczorem dotarliśmy do Yichang - miasta, które dla turystów jest kompletnie nieciekawe. Praktycznie nie ma tam nic do zwiedzania. Dla mnie było to o tyle ciekawe, że jest to miasto rodzinne Yin'a. Poznałam więc jego rodziców, krewnych i znajomych. Wszyscy byli niesamowicie mili i przyjęli nas bardzo serdecznie. Chociaż w większości nie mówili po angielsku, więc porozumiewanie się było ograniczone. Na szczęście ojciec Yin'a jest nauczycielem angielskiego ;)

Mieszkaliśmy w mieszkaniu wujostwa Yin'a, którzy byli akurat na jakiejś wycieczce. Był za to ich syn, czyli kuzyn Yin'a, bardzo nieśmiały i małomówny.
Widok z okna:
 Zwróćcie uwagę ile na dachach jest solarów słonecznych!

Widok z balkonu

 Nasze śniadanko, czyli ryż z "czymś" owinięty liściem.
 I pitahaya

Pierwszego dnia zrobiliśmy "rozeznanie w terenie". 
Mieszkaliśmy tylko jakieś 10 minut od Jangcy! Także później często z Yin'em chodziliśmy tam na spacery. 
 Ludzie kąpiący się w Jangcy. Hmm wydaje mi się, że rzeka do najczystszych nie należy, no ale co kto lubi :p

Trafiliśmy też do jakiegoś kościoła, jak się potem okazało protestanckiego. Trzeba przyznać, że dość dużo ludzi przychodziło na msze - kościół był wtedy pełny.

Karaoke na otwartym powietrzu
 Tam również było sporo ludzi. Gdy komuś się podobało jak jakaś osoba śpiewa, to kupował tam kwiaty i wręczał śpiewającemu.

Zwróciłam też uwagę, że w Chinach dużą popularnością cieszą się białe puchate pieski
te większe... (jestem w nich absolutnie zakochana!)
 i trochę mniejsze ;)

Częstym widokiem były też grupy tańczących ludzi w średnim wieku.
 Te panie tańczyły pod tym ogromnym mostem każdego dnia niezależnie od pogody. Dodatkowo każdego dnia miały koszulki w innym kolorze :D Tutaj akurat czarne.

A tutaj taniec towarzyski.

 I takie widoki były w każdym mieście w jakim byłam. Trzeba przyznać, że to roztańczony i rozśpiewany naród ;) Bardzo mi się to podobało. Widać było, że czerpią radość z życia.

Jestem fanką nocnych spacerów.


Na koniec dnia restauracja i straaaaaaaasznie ostre dania! Tutaj też posmakowałam pierwszy raz jak smakuje żaba xD Muszę przyznać, że nie była zła ;)

Potem jeszcze odwiedziliśmy rodzinę Yin'a. Jak dowiedziałam się po ile mają, to w porównaniu z tym na ile wyglądali, to była niezła różnica. Dałam im spokojnie po 15-20 lat mniej niż mieli w rzeczywistości! Ah te azjatyckie geny ;) Tylko babcia wyglądała na te swoje ponad 80 lat hehe

czwartek, 2 lutego 2012

Chiny part 7

Ostatniego dnia w Pekinie poszliśmy do Muzeum Narodowego, które było rozmiarów dość sporych.
Spędziliśmy tam dobre kilka godzin i mam wrażenie, że chyba nawet połowy nie zobaczyliśmy. Co mnie zdziwiło, to fakt, że bilety były za darmo (nie wiem czy akurat tego dnia, czy w ogóle zawsze tak jest).
 Obowiązkowa kontrola przed wejściem.

 Jeśli ktoś się interesuję historią Chin i jest akurat w Pekinie, to powinien tu zajrzeć.
 Było naprawdę mnóstwoooooooooo różnych ciekawych eksponatów. Wybiorę jednak tylko kilka zdjęć, żeby was nie zanudzić ;P


Widok z okna muzeum był również dość interesujący.

Po wyjście z muzeum tradycyjnie już postanowiliśmy pospacerować trochę po uliczkach Pekinu :)


 Małe co nieco w KFC
 Płyty - oczywiście nie ma co liczyć na oryginały.





Bardzo mi się podobał plakat filmu "My Kindom" i chciałam nawet iść na to do kina, ale akurat nigdzie nie grali tego z angielskimi napisami :(
 A na koniec tresowana gąska, która chodziła za swoją właścicielką jak piesek :D

Nasz pobyt w Pekinie dobiega końca i jeszcze tego samego dnia wsiadamy do pociągu, w którym czeka na 22-godzinna podróż do Yichang.
Tym oto sposobem kończę relację z chińskiej stolicy.