środa, 25 kwietnia 2012

Chiny part 11

W trakcie pobytu w Yichang zrobiliśmy sobie mały wypad do Jingzhou.
Przyznam, że niezbyt udany - nie znaleźliśmy muzeum, które wraz z kolekcją jedwabi i mumią jakiegoś dworskiego dostojnika, miało być główną atrakcją. Do tego pogoda też zupełnie nie dopisała.
 Takim oto busikiem pojechaliśmy do Jingzhou. Szału nie ma, a w środku trochę syf, no ale cóż...

Deszczowa pogoda, a w tle główna brama do miasta.

  Miasto jest otoczone murami o wysokości około 7m.

 Tak więc, na dobry początek, zrobiliśmy sobie mały spacer dookoła tych murów. Oczywiście tam gdzie są jakieś stawy lub jeziora muszą też być lotosy.


 Potem za niewielką opłatą można było wejść na owe mury i podziwiać miasto z góry - chociaż w sumie to nie za bardzo było co podziwiać.


 A po zejściu weszliśmy jeszcze do takiego mini-muzeum, w którym były jakieś cegły, kule armatnie itp.


Potem poszliśmy już w miasto i coś zjeść.
Na początku zdawało się tak jakby to było jakieś miasto duchów. Nic dziwnego, pogoda nie zachęcała do wyjścia na ulice.


 Ale im bliżej centrum, tym lepiej i opuściło mnie to dziwne i przygnębiające uczucie.


 Wnętrze taksówki - czułam się trochę jak w jakiejś klatce xD
Taksówka zawiozła nas na przystanek autobusowy, skąd wróciliśmy tym samym busem co wcześniej, do Yichang. Trochę to dziwne, ale strasznie mnie ten dzień zmęczył, i w domu zasnęłam, nawet nie wiem kiedy, na kanapie.