sobota, 5 listopada 2011

Chiny part 3

W końcu coś napiszę xD

Coś czyli o tzw. lazy day - no bo w końcu ile można tylko zwiedzać? ;]

Wybraliśmy się do dzielnicy handlowej Pekinu.

 Już się cieszyłam, że zrobię jakieś mega zakupy, ale jednak.... ceny mnie totalnie zabiły i moje przekonanie, że w Chinach jest wszystko tanie, momentalnie zniknęło.
 Buty tutaj dochodziły cen do 1000zł.

Do tego pracownicy sklepów mają jak dla mnie strasznie irytującą metodę obsługi klienta, a mianowicie chodzą za tobą krok w krok i patrzą co robisz, a jeśli jesteś cudzoziemcem to przybiera to tylko na sile xD Nie znoszę czegoś takiego, jakbym coś chciała to sama bym kogoś poprosiła, żeby mi pomógł.

Potem trafiliśmy do bardzo fajnego zaułka...
  z mnóstwem pamiątek...
i ciekawym jedzeniem :P

Osobiście jednak skusiłam się na owoce w karmelu ;)
mniam mniam

Później zupełnie przypadkiem natrafiliśmy na kościół. Przez chwilę można się było poczuć jak w Europie :D

A w okół odbywało się kilka sesji ślubnych hehe

Potem znowu duuuuużo straganów z jedzeniem.

No ale w Chinach jedzenie jest na każdym kroku - nie sposób jest być tam głodnym, zwłaszcza, że często jest ono bardzo tanie (i pyszneee <3)

W relacji nie może oczywiście zabraknąć pekińskiego metra! Dosyć rozbudowane w porównaniu do warszawskiego ;p

 Zanim jednak weszło się do metra była obowiązkowa kontrola bagażu. Zresztą nie tylko w metrze tak jest, ale dosłownie wszędzie: do wejścia na plac Tiananmen, stacje kolejowe, Muzeum Narodowe itd.

 W środku mały tłok.
Pani, która miała piękne czarne lśniące włosy - niech mi trochę odda!
 A tu już kierujemy się do wyjścia, które prowadzi nas...
 do stadionu wybudowanego na olimpiadę - tzw. ptasie gniazdo.



Ludzie śpiewający, tańczący i ćwiczący wszędzie i niezależnie od pogody <333 Trzeba przyznać, że potrafią się cieszyć życiem ;)

byebye

czwartek, 27 października 2011

Chiny part 2

Następnego dnia poszliśmy do Summer Palace, ale zanim to nastąpiło trzeba było zjeść śniadanie. Padło na mały bar w bocznej uliczce. A oto menu:
Zbyt dużo z niego nie wywnioskowałam haha
Ale jedzenie, które zamówiliśmy było pyszne! W końcu dowiedziałam się co to jest prawdziwa chińszczyzna :D W Polsce czegoś takiego raczej się nie znajdzie. Ta nasza "rzekoma" chińszczyzna" może i jest całkiem niezła, ale nijak się ma do tego co tam jadłam.
Tam również odbyła się pierwsza lekcja jedzenia pałeczkami - skończyło się na tym, że na końcu zostałam już nakarmiona lol (ale, żeby nie było, po jakimś czasie nabrałam wprawy hehe)

Wracając do Pałacu Letniego, służył on cesarzom dynastii Qing jako miejsce wytchnienia. Zresztą wcale się nie dziwię, bo jest tam przepięknie! Spacerowaliśmy tam godzinami.



Antyczna budka telefoniczna :D

 Była też chwila na odetchnięcie gdzieś w jakże pięknych okolicznościach przyrody. A przy okazji zobaczenie na mapie gdzie jesteśmy, bo teren Summer Palace był naprawdę ogromny i nie sposób przejść wszystkiego w jeden dzień.


Na swojej drodze natknęliśmy się na ślicznego, malutkiego jeżyka i spędziliśmy przy nim chyba z dobre 20 minut :D

Dotarliśmy do Długiej Galerii. Prawdziwe dzieło sztuki!


Ma ponad 700 metrów długości i zdobi go ponad 14 000 malowideł - na każdej belce inne.
Przykładowe belki:


Do Pagody Kadzidła Buddy niestety nie udało nam się wejść, gdyż zamknęli nam ją przed nosem o 17.

Było za to jeszcze wiele innych rzeczy, które mogliśmy podziwiać.


 Popłynęliśmy też łódką, razem z koreańską wycieczką, na Wyspę Jeziora Południowego.

Wyspę ze stałym lądem łączył Most Siedemnastu Łuków. Chiny nie bez powodu słyną z łukowatych mostków ;)

W stawach rośnie przeważnie dużo lotosów, co widać też na poniższym zdjęciu. Jest to jakby powiedzieć, narodowa roślina Chin ;D

A tu pani kaligrafowała znaki wodą na chodniku. Bardzo mi się to podobało - robiła to z taką lekkością^^

Podsumowując: stan nirwany został osiągnięty :D

Nasz hotel był położony w jednym z takich klimatycznych zaułków, gdzie było mnóstwo małych uliczek, sklepików, barów czy stoiskami na ulicy z lokalnymi przysmakami :) Poszliśmy więc późnym wieczorem na jedzonko. Tak w ogóle, to chińczycy jedzą po prostu non stop - o każdej porze dnia i nocy :D
Zamówiliśmy tę oto rybę:
 Jeszcze 15 minut wcześniej pływała sobie radośnie w akwarium^^'

A to banany w cieście i karmelu <333

Potem jeszcze trochę powałęsaliśmy się po hutongach i kupiliśmy ten taki dziwny kolczasty owoc
Osobiście nie zostałam jego fanką, ale podobno ten owoc albo się kocha albo nienawidzi ;p
Dla mnie zalatywał tak trochę chińską wódką, a smaku nie umiem do niczego porównać.

I tak oto dotarliśmy do końca dnia drugiego :)
Na razie to właśnie tak rozbijam na poszczególne dni, ale potem, tzn. po wyjeździe z Pekinu, już się nie będę pewnie tak rozdrabniać ;p

byebye

środa, 26 października 2011

Chiny part 1

Wszystko zaczęło się 27 sierpnia, kiedy to wsiadłam w samolot do Kijowa, a stamtąd już prosto do Pekinu.
Na lotnisku czekał już Yin, który pełnił rolę gospodarza-przewodnika-tłumacza :D Zresztą trochę się biedactwo naczekał, bo zanim przebrnęliśmy przez odprawę, ogarnęliśmy nasze bagaże i przeszliśmy te wielkie odległości na lotnisku to minęły 2 godziny!
Jak już się znaleźliśmy, przywitaliśmy, wyściskaliśmy, to wsiedliśmy w kolejkę, która zabrała nas do Pekinu.
To pierwszy widok jaki ujrzeliśmy zza okna pociągu - dopiero co wschodzące słońce i ogromne przestrzenie. W ogóle w Chinach wszystko jest robione z rozmachem i na dużą skalę.
Potem przesiedliśmy się do metra. Wysiedliśmy na Qianmen Station i naszym oczom ukazała się ta właśnie oto budowla.
Byłam strasznie oszołomiona tymi wszystkimi widokami, atmosferą Pekinu budzącego się do życia - jednym słowem zrobiło się strasznie egzotycznie i wciąż nie mogłam uwierzyć, że naprawdę jestem w chinach!
Potem taksówka, meldujemy się w hotelu, akurat była pora śniadaniowa, więc od razu zaliczyliśmy pierwszy prawdziwie chiński posiłek. Po tym od razu spaaaać :)
Pomimo, że byliśmy wykończeni po podróży, to długo w łóżkach nie wytrzymaliśmy i około południa zdecydowaliśmy się na zwiedzanie (jednak ekscytacja tym, że jest się po raz pierwszy w Azji, robi swoje ;p). Wybór padł na Świątynie Nieba.
Temple of Heaven (i ja z Yin'em) w całej swojej okazałości.
 Dodatkowo była piękna pogoda i świątynia prezentowała się cudownie na bezchmurnym niebie.
Jednak Temple of Heaven to nie tylko ta świątynia, ale również kilka innych budowli i piękny park.






Następnie udaliśmy się na jedną z głównych ulic, gdzie podziwialiśmy zrekonstruowaną architekturę.


 Jedyny tramwaj, który widziałam w Chinach i do tego zapewne o charakterze turystycznym.

A takie i inne "cuda" widzieliśmy w aptece, która ma jakieś 300 lat tradycji :

prawda, że wygląda kusząco? :D

Co mnie jeszcze zaintrygowało pierwszego dnia, to przystanki autobusowe.
Ludzie grzecznie czekają w kolejkach na odpowiedni autobus - coś takiego powinno wprowadzić się w Polsce - zero przepychania i chaosu. Do tego wchodzi się do autobusu odpowiednimi drzwiami i każdy po kolei musi zapłacić (przeważnie 1yuan, czyli jakieś 50 groszy) za przejazd. Ewentualnie ma się jeszcze coś jakby karty miejskie i trzeba "piknąć" nimi ;) W ten sprytny sposób nikt nie może pojechać na gapę.
A przy "naszym" przystanku był kiosk z mnóstwem kolorowych magazynów i dzienników :) Szkoda, że nie znam (jeszcze) chińskiego hehe

Na koniec dnia udaliśmy się na słynny plac Tiananmen. Była to akurat pora gdzie tłumy chińczyków i turystów czekało na codzienne zdjęcie flagi dokładnie po zachodzie słońca. 


 Flaga jest ponownie zawieszana o wschodzie słońca, jednak nam - śpiochom - nie udało się wstać, żeby to zobaczyć. Przypuszczam jednak, że ludzi może być jeszcze więcej niż przy zdejmowaniu.
Na noc plac Tiananmen jest zamykany, także po całej tej ceromonii powoli udaliśmy się do wyjścia i z powrotem do hotelu.

---------------------------------------------------------

Tyle na dzisiaj z relacji z wycieczki ;)
Przeglądając znowu zdjęcia, wspomnienia ożyły na nowo ze zdwojoną siłą. Tak bardzo bym chciała przeżyć ten miesiąc jeszcze raz...

byebye

PS. Zapraszam do komentowania :)